poniedziałek, 21 grudnia 2015

Dzień 10. Kupmy sobie dywan.

Boże Święty.
Ja się boję. Bo przecież tak bardzo w tym styczniu chcę was wszystkich poznać, co do najgorszego połamańca, kretyna, świni, żółwia, osła czy co tam jeszcze egzystuje na skoczniach tej ziemi. A cholera, jestem, (a przynajmniej staram się być) trzeźwo myślącą kobietą. I przecież wy nie wrócicie z tej Szwajcarii żywi. Najwyżej kości znajdę, (albo ości mówiąc językiem zbliżonym do poziomu intelektualnego rozkmin reprezentacji Niemiec).
Yyy... Przepraszam, ale nawet nie wiem  czy w momencie, w którym to piszę, jesteście jeszcze  w komplecie, na tym świecie. Sevi zabija herbatką kumpli Didla ( tych bez racic i ryja - już pamiętam), a Welliś... Pomińmy jego wątek, zanim znowu zacznę się krztusić niczym Kubacki, gdy obiera czosnek.
Na boku. Nie wiem czy on to kiedyś robił, czy tylko mi się to przyśniło. Wiem natomiast, iż dzisiejszej nocy znowu 'naszedł mnie' Simon. Wtargnął mi do mieszkania, rozbijając drzwi wejściowe jakimś zużytym odkurzaczem, po czym wrzasnął, iż oskarża mnie o uprowadzenie Jana Matury i zamknięcie go w kaloryferze. Potem włączył tą nieszczęsną maszynkę, wessał mi nią całą kolekcję drobiazgów stojących na półkach, po czym zaczął kopać w pralkę. Żeby go usprawiedliwić dodam, że ta pralka zwisała z sufitu. Na ozdobnej wstążce, na której pisało 'każda świnia jest mym dziecięciem, a cała rodzina jednym prosięciem'. No... W każdym razie trochę się go bałam, więc uciekłam do własnej sypialni. Problem był tylko taki, że stał tam Freund. Na mój widok padł na kolana, chwycił się nogi od łóżka, po czym zaczął tłumaczyć, że bardzo mnie przeprasza, ale musiał mi ukraść jednoczęściowy strój kąpielowy z dużą kamerką, gdyż inaczej zginąłby marnie. I w tym momencie na szczęście zadzwonił budzik. Bo cholera jasna znając moją wyobraźnię, to jeszcze by się w to coś przebrał. Bynajmniej nie wychodząc do łazienki.
To by było w jego stylu. Obchody jakiegoś starożytnego święta płodności, czy cholera wie czego.

I żeby nie było, ja nic nie biorę. W dodatku z racji na środek tygodnia (bo niektórzy mają wiele zajęć i nie mogą się bratać ze strusiami i jeszcze dostawać za to premie od związków narciarskich) jestem w dalszym ciągu trzeźwiuteńka i zdrowa (przynajmniej fizycznie, bo z umysłem jak widać już różnie).
Boziu... Pomyśleć, zanim zaczęłam z Tobą pisać moim najgorszym koszmarem była jedynka z egzaminu semestralnego, rozumiesz? Albo sukienka, która mi się rozdziera w środku imprezy. Ale cóż. Widać ślepy los nie dał mi pozostać normalną, standardową dziewczyną. Po jakąś cholerę zachciało mi się tamtej zimy zwiedzać Monachium i nadziać się na to ryśkowe spojrzenie o nazwie 'ja to cud, a twój facet brud'. I teraz za karę każdej nocy Ammannek pobija dla mnie samego siebie. (W strasznej, drastycznej wizji sennej, bo jeszcze Pieszczoch przeczyta, pomyśli to co myśli zawsze i wpadnie ze strachu do jakiejś betoniarki, produkującej cement pod skocznią). Mniejsza.

Tylko Ci jeszcze powiem, że Wanki ma prawdziwie wielkie serce. Od zawsze twierdziłam, iż z Diethartem da się porozumieć. Owszem nie trzeba go uwielbiać - ani wręcz nawet nie jest to wskazane - ale szanować i traktować z honorem, proszę bardzo. Zresztą ja to tym niedowiarkom udowodnię.
Ok. Po tym wszystkim co deklaruję się zrobić w Zakopcu, mam równe pięć miesięcy na przepisanie na kogoś całego mojego nieistniejącego majątku. Chyba,  że poproszę chłopców o pomoc. Mają wprawę w układaniu sobie na wzajem testamentów.

Twoja ogłupiona niczym piętnaście żywych i ruchliwych Welliśków, Maggy.   
PS. To COŚ od kleju i spodów materacy mi się jeszcze nigdy nie śniło. Jednak opatrzność nade mną czuwa, cofam przezornie pretensje do losu.
PS2. Wiejcie wreszcie z tego kraju. Nawet na strusiach, skoro innego ratunku nie widać. 
                                                                                                                           ~~***~~

Skarbie...
Miało nie być skarbów, ale człowiek na hipotetycznym łożu śmierci zwyczajnie chce być dobry. Dla kogokolwiek, poza tym germanistycznym zwierzyńcem. Więc zostałaś mi tylko Ty, bo na zwierzyniec jestem w dalszym ciągu skazany, a końca depresji nie widać.

Co do Sevcia. Właściwie niech sobie obchodzi święta mitologiczne. Co mi. Pogoniłby po lasach, rozpalił jakieś ognisko, a patrząc czym się Ci Grecy czy Rzymianie głównie interesowali to jeszcze dogadał się z Richardem. Tak czy owak, mniej by było szkód niż teraz.

No bo obudziliśmy się rano. Wszyscy. Wszyscy to znaczy się bez Krafta (w którego Freund podejrzanie wpatrywał się jak w posąg) i Wellisia. Maleństwo leżało skulone, na kupce drewna, a na nim 'siedziała' parka zadowolonych z życia strusi. Spokojnie wyskubywały kruszynce kłaki, mieszały je z własnym pierzem i budowały na brzuchu pokraki dość osobliwe gniazdo. Sam zainteresowany zamiast instynktownie spróbować coś z tym zrobić energicznie cmokał ustami twierdząc przez sen, iż wreszcie ktoś go pokochał.

Kurde... Te ptaszyska to mają mózg. NAWET JEGO DA SIĘ DO CZEGOŚ WYKORZYSTAĆ. Nie znam się na biologii, ale zawsze jest jakaś szansa, że to akurat gatunek karmiący pisklęta tym na czym się wylęgły. A jeśli nawet tak by nie było to wiesz Maggy... Pozostaw mi jakąś nadzieję, może te konkretne sztuki cierpią na ciężki zespół zaburzeń żywieniowych czy coś w ten deseń.

Ale ja znowu gdzieś błądzę, ewidentnie. No bo pech chciał, iż Wanki z Freitagiem wrócili. Miałem już spytać jakim cudem nas znaleźli na tym odludziu, ale odpowiedź ukazała się sama. Towarzyszyła im wraz ze swoim atrybutem odzianym w zielony, wełniany szaliczek ( matko, ja chciałem już napisać staniczek. Chyba zapadam pomału na jakąś richardzią grypę... Skoro istnieje świńska czy krowia, to czemu jednostka tak obeznana w przekazywaniu mikrobów drogą kropelkową nie mogłaby mieć swojej własnej?).

Porozważałbym, ale w tym świecie się nie da. Ehhh...

- Nie wybaczę Wam - zaczął wykład władca - obrabowaliście mój kraj. Naraziliście moją komunikację publiczną na straty. Zdemoralizowaliście moje prywatne ptactwo. Wy złe, cholerne diabły wcielone.
- Totalna dyskryminacja w tym państwie - przerwał mu Richard - siedzimy z Wankim na komisariacie i ja proszę żeby nam wypisała mandat jakaś kobietka, co nie?
- Planowałeś zapłacić w naturze? - wymamrotał spod siana półprzytomny Wellisiek, ale struś na całe szczęście szybko zatkał mu usta, przykrywając je odnóżem.
- Cicho przenośny inkubatorku do jaj. Chciałem tylko pogadać. A tam sami faceci. Trzeba być Szwajcarem żeby pracować w podobnych warunkach. A potem pojawił się jeszcze Simon.
- Litościwie oszczędziłem wam więzienia. Ale to nie znaczy, że ciężko nie odpokutujecie swojego wyczynu... Wrócimy teraz do domu...
- A szpital? - zaprotestował Hayboeck - Kraft debilu budź się już, chcę wstać!

- Gdy otwieram oczy to muszę być sam w łóżku. To sedno mojej tożsamości.
- Yyy?
- Właśnie - wtrącił się król ubijanych kotletów - przecież mieliście pojechać...
- Do Ikei - wiewiórka wyraźnie poweselała - wyrwać laski na klopsiki z warzywami i mięciutkie jak choinki w Engelbergu materace.
- On chce wyrwać materac? - nie potrafił zrozumieć, dbający jak zawsze o poprawność gramatyczną wśród kolegów, Sevi.
- No wiesz. W sumie zdziwiłbym się nawet gdyby wyrwał żarówkę. A laskę...
- Ewentualnie taką do butów - podsumował właściciel dołeczków - jakimś cudem.
- Wszystkie panny będą moje niedowiarki. I pójdą ze mną do magazynu. Drogą na skróty.

Towarzystwo zaczęło bezradnie kaszleć spoglądając w kierunku jednostki wybitnej .
- Spokojnie. Ammann wspaniały wszystkiemu zaradzi. I nigdy nie nawali panowie - wódz próbował podkreślić, iż panuje nad sytuacją (ponieważ nikt nie czuł się chociażby minimalnie przez niego przekonany) - Jaką porę roku mamy drogie dziecię, co?
- Już prawie jesień. Pełną ślicznych, promieniejących dziewcząt. Gorących jak gejzery w Meksyku, gdybyście nie wiedzieli.
- Dobrze... Którego roku?
- Dwa tysiące czternastego.
- A Ty się nazywasz chłopcze? - widać Wszechmocny chciał pośpiesznie wykluczyć diagnozę postępującego udaru mózgu.
- Ja?
- Nie. Roman Koudelka.
- Skąd mam wiedzieć jak się nazywa Roman Koudelka?
- TY, OŚLE AUSTRIACKI!
- Nie jestem Austriakiem - zdziwiła się pokraka - Ja to... Richard Freitag, człek genialny - zaczął deklamować - zwiększam przyrost naturalny. I gdziekolwiek ja zapukam, tam po chwili bocian stuka...
- Rymy made in China - mruknął krzepiąco dinozaur, widząc jak kudłaty czerwienieje z wściekłości zaciskając piąstki i głośno fucząc.
- Andi, czy... Czy ta prymitywna, nawet nietyrolska, ciemna szynszyla kojarząca się wyłącznie z serem pleśniowym sugeruje mi, że jestem nieprofesjonalny? - wrzasnął upokorzony, niemal płacząc (w sposób cholernie niemęski:D) - i że nie potrafię się nawet...
- Chwileńkę - groźny tłuczek przeciął powietrze - mnie interesuje zupełnie inny aspekt problemu. Co wyście dali owemu Kraftowi łagodnemu jak baranek, wy podrzuceni podmieńcy? Proszki, narkotyki, skarpetki Wellingi do powdychania?
- Nooo... - Freund zabrał głos -  w sumie widzę pewne wytłumaczenie... Bo ja przygotowałem dla Wankiego taką mieszankę ziółek i grzybków leśnych. Żeby nie wpadł w depresję, ani nie zakochał się w Dietharcie... Ogarniacie chłopcy... Jeszcze adoptowałby jego świnie i zbudował całej rodzinie nowy chlewik.
- Do rzeczy młotku.
- Każdy badacz zanim poda lekarstwo pacjentowi to je testuje. Na szczurach, myszach czy innych chomikach. No... A jako, że ja gryzoni nie posiadam to jakoś tak wyszło... 
- Nie wystarczą Ci chore wierszyki i sonety rodem z grobowca? - zbulwersował się Richie - człowiek myśli, że ma kumpla. Ułomnego, żującego wkładki, ale jednak wiernego. Tymczasem co się okazuje...?
- Wolałbyś żeby to nasz Andi chciał seksić kogo popadnie? Taka jest nauka, cel musi zostać osiągnięty jak najniższym kosztem.
- Hmmm - chrząknął Simon - ja zacząłem coś mówić gady przebrzydłe. Otóż drodzy Niemcy, Austriacy i cała reszto (hah, miło zostać tak wyróżnionym)... Wreszcie najdroższy Simonie Ammannie, który musi witać się sam, gdyż otaczająca go ludność nie dostrzega wielkości jego majestatu... Naszą społeczność nawiedziła ciężka plaga wiewiórcza. Radziłbym postronnym nie drwić z nieszczęścia istot już nią dotkniętych. Spójrzcie na Richarda, który jeszcze wczoraj, zajęty lubieżnymi myślami, kpił z wypadku spowodowanego jego własnymi rękoma. Los jest mściwy...
- Właśnie - dodał Hayboeck - to może zjednoczymy się wreszcie żeby coś z tym zrobić?
- Ty siedź cicho. Sam wykarmiłeś tego gryzonia niewiedzącego czym jest ortodonta.
- Nooo..  Z dwojga złego wolę mieć na karku Krafta głupią ofermę niż Krafta-Freitaga.
- Fortuna kołem się toczy - mruknął Freund - miejsce pod łóżkiem też.
- Owszem! A Ty jesteś następny w kolejce żeby je zająć - władca był zbulwersowany, iż nikt ze zgromadzonych nie padł jeszcze na strusi wybieg, błagając go o wybawienie - musimy panowie szybko znaleźć jakąś Ikeę. I niech się małpa przekona...
- Że taki z niej magazynowy Casanova jaka Miss Świata z Jana Matury?
- Boże, mówię to z głębi mojego światłego wnętrza. Surowe mięcho jest mniej suche niż Wy. Skończmy już na miłość ammanią te niesmaczne, czeskie docinki. Zażądzam wymarsz. Właścicieli fermy za wasze haniebne zachowanie wrócicie przeprosić później. Albo jeszcze lepiej, złożycie wyrazy skruchy na moje ręce. A ja zastanowię się czy udzielić wam niezasłużonego wybaczenia w imieniu całego narodu - jakby na potwierdzenie swoich słów mocno uszczypał Pieszczoszka w szyję- Ruszajmy.
- Czas ucieka, wieczność czeka - zabrał się za budowanie nastroju Sevi.
I wszyscy 'zgodnie' rozpoczęli drogę donikąd...

A była to droga mozolna. Chciałem przez moment wytłumaczyć Simonowi,  że przecież to czy jest się Richardem, można sprawdzić nawet na tylnym siedzeniu pełnej złomu furgonetki (na przednim w sumie też, ale wiesz... To to tylne się jakoś tak kojarzy sugestywnie). Jednak widać Najwyższy jest zwolennikiem krafciego poglądu, iż takie sprawy to tylko w sklepach meblowych, bo nie dał mi nawet dojść do głosu. W końcu odszukaliśmy jakiś market,  nie będący co prawda Ikeą, ale wyposażony  (co zauważyliśmy przez szybę) w różne szafy, ręczniki czy inne widelce. Poczekaliśmy jeszcze na Freunda, lodówkę oraz Wellingę (człapiącą wraz z jajem, którego wysiedzenia - choć wszyscy powtarzali, iż nie ma w nim pisklęcia - się podjęła) po czym wyjątkowo zgodnym krokiem wsunęliśmy się do środka.
- I co my właściwie tu będziemy z tym czymś robić? - kudłaty odczuł, iż plan uratowania puszczalskości jego reputacji, nie został zbyt dokładnie ustalony.
- Wiewiórka sama musi zauważyć, iż nikt na nią nie patrzy.
- A jak akurat przyszła sobie na zakupy jakaś sadystka?
- Sadystka?
- Nooo, babka, którą kręci cudzy smutek. Podnieci się na widok miny Hayboecka, a gryzoń pomyśli, że to na niego leci i nieszczęście gotowe. Plus jeszcze może się trafić wielbicielka sztuki zafascynowana dziwnymi tworami artystycznymi.
- Mówi się modernizmem - uzupełnił dumnie wkładkowy przeżuwacz.
- Cóż - król postanowił zezwolić poddanym na krótką wymianę zdań - choć cele, w których to wszystko mówicie są egoistyczne, a patrząc iż próbujecie je osiągnąć w mojej obecności wręcz bluźniercze... To ciężko nie przyznać wam racji. Jednakże w swej nieskończonej przedsiębiorczości... - zamiast skończyć zdanie porwał z lady pierwszą lepszą wykładzinę i owinął ją w okół blondyna, całość zaklejając taśmą do uszczelek  - proszę. Widać tylko kawałek wełnianej szmaty. On w podrywie nie pomoże.
- Pięknie - ucieszyła się szczerze nasza zmora - jestem Richard Freitag i nie mogę przecież macać jakiś kijków bez cycków...
- Ale niebieski dywan, czy ja wiem... Brzydki jest - wtrącił Andreas - patrzcie, a takie tu cudne gadżety mają. Na przykład tą deskę klozetową z rybką Nemo. Serio nie lepsza?  
- Wanki... Jak zamkniesz gościa metr osiemdziesiąt kilka w nakładce od kibla?
- No... Można jeszcze wziąć tą z Reksiem - mała puszka mózgowa tkwiąca w wielkim łbie spróbowała wykonać serię skomplikowanych obliczeń, jednak przeszkodziła jej sama wiewióra rycząca, iż ma najkształtniejsze dołeczki w policzku na ziemi i nawet ten chodniczek podłogowy (tym razem serio chodziło o wykładzinę, a nie o Michiego, żeby nie było) stanie się najcenniejszym towarem na rynku, dzięki wylądowaniu w jego ramionach.

To - plus uwagi Severina o szkodliwych właściwościach potu i wielkiej mocy dezodorantów w kulce - dawało serio obrzydliwy efekt.

Szwajcarowi jednak nie przeszkodziło w realizacji dalszych zamiarów.
- Halo - zaczepił w regionalnym pseudodialekcie  (ten durny kraj nawet własnego, oficjalnego języka jeszcze nie wynalazł) jakieś starsze małżeństwo - kupiliby państwo dywan od owego chłopaczka z krzywym zgryzem?
- Mięciuteńki jak futro kozy, bakterioodporny, niezniszczalny, mlekiem i miodem płynący - pisnął dinozaur, który nie zrozumiał chyba intencji grupy.  
- Hmmm...? - przestraszyli się biedni ludzie.
- Przysięgam, ma nadprzyrodzone zdolności. Potrafi dyskutować, tańczyć w rytmie cza-cza, śpiewać pieśni patriotyczne - włożył rękę do ściskanego przez Krafta rulonu, machając nią na wszystkie strony - hej dywan, włącz się.
- Kurwa mać - rozległe się ze środka.
- Yyyy - biedak mocno się zaczerwienił - przepraszam bardzo. Mechanik się musiał  tak trochę spić i nagrać lekko zniekształconą wersję. On miał mówić tylko i wyłącznie   'kochana nać' . To taki specjalny model wyprodukowany na dzień warzywek, bardzo ekologiczny...   
- Wankuś wystarczy tego marketingu - Rysieniek wzruszył się, iż przynajmniej jedną istotę dogłębnie przejął jego dramat - widzisz menelu - to ostatnie skierował już do Austriaka - nawet miejscowi nie marzą o twoim dziadostwie.
- Bo nie są młodymi dziewicami - pajac wzruszył ramionami, patrząc na rozmówcę z wyższością - a Freitag sercowy lodołamacz jak wiemy...
- On chciał mnie zwyzywać od dziewic? Dziewiców, dziewców, drzewców?
- Spokojnie... Drewno leśne kojarzy się z powrotem do korzeni, ubóstwa i tradycji przodków - Freund wyraźnie wierzył, iż jego wypowiedź pokrzepi przyjaciela.
- Pozwę go do sądu - nie chciał przestać brunet - ma to odszczekać, odwołać w prasie, przepraszać za pomówienie w każdym udzielanym wywiadzie. No, powiedzcie coś, wy mu chyba nie wierzycie?

Zamiast podjąć trudny temat, Wielkolud zaczął opowiadać nam dramatyczną historię 50-centówki, której nie zwrócił mu w Sapporo automat z batonikami. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu potwornie zainteresowała ona Simona.
- Dlaczego się z tym do mnie nie zgłosiłeś?
- A co? Naprawdę byłbyś tak dobry i mi czekotubkę postawił?
- Gdzie tam. Nie mam czasu na tej plugawej planecie, na zajmowanie się jakimiś przerośniętymi organizmami. Ale ukarałbym tą obleśną maszynę. Za podobne zaburzenie równowagi na świecie to się osiem mocnych uderzeń tłuczkiem należy... - wziął głębszy wdech - Jednak spokojnie, funkcja, którą pełnię jest dożywotnia. Zanotuję sobie informację o tym incydencie w moim notesie zaległych czynów sprawiedliwych. I wykonam wyrok. W końcu Simon Ammann nie rychliwy...
- Jednak sprawiedliwy - dokończył wyedukowany już chórek.
- To skoro sprawiedliwy to niech ulży mojemu jajku - jęknął od dawna niesłyszalny Andreasek Malutki - tak mnie już boli wszystko od dźwigania go pod koszulką. I boję się, że jak wyjmę to żółtko zamarznie. Wiecie, taka pomarańczowa kosteczka...

Władca nie wytrzymał tego ataku głupoty. Podbiegł do drobinki i przejął jej skarb. Z doświadczenia byłem niemal stuprocentowo pewien, że pieprznie w niego swoją ubijaczką do kotletów, bo co tu gadać schematyczny z niego typek. Ale wyobraź sobie, że on rozwija instynkty dyktatorskie każdego dnia i w każdej dostępnej godzinie. Bez zastanowienia przemieścił się wolnym, krowim krokiem (porównywalnym jedynie do jego własnych telemarków) w stronę nierozłącznych Austriaków, wsunął okrągły kształt do otworu w dywanie, po czym stanowczo docisnął go groźnym atrybutem do wykładziny (lub do głowy blondyna, jeśli ktoś tak woli). Niestety, już chyba lodówka Freunda, byłaby lepszym przenośnikiem żywności. Rozległ się grzechot pękającej skorupki, szumienie rozlewającego się białka i cała seria okrzyków. Idioci - część z rozpaczy, a część z olbrzymiej satysfakcji - zaczęli wydawać różne nieprzyjemne i ujadliwe okrzyki. Wyjątek stanowił Sevi, który najspokojniej w świecie rozsiadł się na mosiężnej umywalce, z namaszczeniem deklamując jakiś rumuński odpowiednik Trenów...

Wokół gromadziło się coraz więcej ludzi. Jakieś zdziwione dziecko pytało babci, czemu zabrała je do cyrku, zamiast na wyprawę po obiecaną, nową lampkę nad łóżko. Drugie z kolei szlochało w spodnie swojej rodzicielki, że chce zobaczyć tygrysy i królika w kapeluszu, a nie tylko samych klaunów.   
- Czy możemy panom pomóc? - zapytał cichutko jakiś anonimowy przedstawiciel tłumu.
- Nie - odparł filozoficznie nasz dramaropisarz, siląc się na uprzejmość - nikt nie zaradzi temu, że Richie właśnie stracił męskość...
- A ja jajko - rozdarł się Welli.
I momentalnie zostaliśmy sami.

Maggy? Tak sobie myślę, że na przykład przed świętami wszędzie są kolejki. Więc jak następnym razem rodzina każe mi stać po jakąś kiełbasę czy inną choinkę to po prostu zabiorę ich ze sobą. Cały supermarket w dziesięć sekund wolny.
Albo jeszcze fajniej... Zacznę ich wynajmować. Trochę obciachu w ramach za szybkie zakupy?
Zanegowałbym słowo 'trochę' , ale co tam. W każdym chwycie reklamowym jest jedynie ziarnko prawdy. A skoro firmy handlowe potrafą zachwalić klientom nawet zwykłego mopa to czemu ja mam nie spróbować?

To tylko mała garstka zboczeńców. Można przywyknąć.

Zawsze twój Skoczek.
PS. Sen jest jedynie snem głuptasie. Prawdziwy ból dupy stanowi jawa. Zresztą co ja się produkował będę  Zrozumiesz to w Zakopcu.
PS2. Simon wielkodusznie zafundował każdemu szklaneczkę kefiru. On serio nie ogarnia, że po takim dniu każdy, normalny człek pragnie czegoś mocniejszego?
Aha, czyli wyszłoby na to, iż tylko ja pragnę:(
                                                                                                       _______________________________________________

Boże... Miałam być poważna, zapuściłam smutną muzyczkę i zaczęłam epilog, ale... Po trzech zdaniach przerodził się w to coś. I to chyba właśnie fenomen tego czegoś, że NIESTETY wymyśla się to w chwilę, kiedy już przylezie. No, więc epilog leży, a panowie się popisują. Typowa baba ze mnie, huśtawka nastroju jak stąd do Soczi, albo i dłuższa^^
No, liczę że wam jeszcze życzenia naskrobię do końca świat, ale pewnie się nie ogarnę więc dużo zdrowia Skarby, smacznego jedzenia (nie umiem składać życzeń bez jedzenia), chudego przyszłego roku, no i tych tam patykowatych chudzielców w nadmiarze skrajnym❤❤❤
Wiecie, że najfajniejsze jesteście?
BUZIAK I PRZEPROSINY ZA POZIOM ŻENADY.